Moje nawrócenie zaczęło się od odkrywania Boga-Słowa, Boga, Który Jest i Boga, Który mnie Kocha. Poznawałam Go w tej właśnie kolejności zgłębiania aspektów Jego osobowości.
Przez całe życie byłam otoczona fałszywymi obrazami Boga. Gdy byłam dzieckiem najpierw wyobrażałam Go sobie jako okrutnego i wyrachowanego, a potem jako oziębłego i obojętnego starucha. Napiętnował mnie chorobą i nadwrażliwością. Ukarał złym Ojcem. Rzucił w świat, w którym nie potrafiłam się odnaleźć i postawił wokół mnie ludzi, z którymi nie potrafiłam się porozumieć. Od samego początku byłam samotna, zagubiona i nieszczęśliwa.
W miarę dorastania mój obraz Boga się zmieniał, ale wciąż Mu nie ufałam i coraz bardziej się od Niego oddalałam. Już w czasie podjęcia nauki w liceum Bóg przestał być dla mnie osobą i stał się bezosobową energią – nieokreśloną siłą witalną, ożywiającą bierną naturę poddaną prawu przemijania i śmierci. Uważałam wtedy, że życie kończy się w momencie ustania funkcji życiowych. Potem była kojąca nicość, bo razem z ciałem ginie świadomość i zdolność do odczuwania przez nas cierpienia oraz bólu.
Bóg ożył w mojej świadomości dopiero po pewnym zaskakującym wydarzeniu, w którym doświadczyłam Jego obecności, a było to zaledwie przed kilku laty. Stanął wówczas przede mną jako Osoba i otulił mnie niewyobrażalną wręcz Miłością, która ogarnia każdego człowieka i przenika cały Wszechświat. To był moment zwrotny w moim życiu i stał się początkiem procesu Nawrócenia, który wciąż trwa. Szkaplerz karmelitański jest tylko jednym z elementów tego procesu, który przemienia moje serce (sferę emocji), mój umysł (sferę intelektu) i moje ciało (sferę czynu).
Spotkanie z Bogiem było wstrząsające. Momentalnie wiedziałam, że stoi przede mną Bóg. Okazał się zupełnie inny niż Go sobie wyobrażałam na podstawie różnych opowieści i przedstawień. Tak mnie zachwycił Sobą i tak mocno poruszył moje serce, że bez wahania oddałam Mu siebie i swoje życie. Po raz pierwszy w życiu komuś tak bezgranicznie zaufałam. Od tamtego czasu wiem, że ON mnie od zawsze kochał - zanim się jeszcze narodziłam - i nigdy mnie nie zawiedzie ani nie porzuci.
Najsłabszym ogniwem nawiązanej z Nim relacji (Przyjaźni człowieka z Bogiem) jestem ja sama, gdyż jestem podatna na zwątpienia i zniechęcenie a moja zdolność miłowania jest bardzo wątła. Nam tylko zdarza się kochać. Bóg w Swojej miłości do nas nigdy nie ustaje. Objawia się jako SŁOWO. Jest niezawodny, niezmienny i stały w Swych uczuciach. Gdy kocha, to kocha do końca, aż po krzyk Krzyża. Istnieje odwiecznie i JEST wszechobecny. Jest z nami zawsze. To "w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy." Dz 17, 28 To On podtrzymuje w nas Życie i przeprowadza z tego świata do Życia Wiecznego: „Ja jestem bramą owiec. (...) Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony (...)” J 10, 7-9. KOCHA nas bardziej niż matka własne niemowlę, a udowodnił to ofiarowując za nas Życie Swojego Syna. Pragnie nas mieć blisko Siebie w Swoim Królestwie...
Czyż może być większy i bardziej przekonujący dowód jak Krzyż, na którym zawisł Chrystus i Krew, którą za nas przelał? Ja mam opory, żeby ofiarować Bogu swoje marzenia, bliskich i zdrowie, a On ofiarowuje się cały dla mnie w Jezusie Chrystusie i dał się opluć i podeptać przez świat. Nie potrafię tak mocno kochać Boga jak On ukochał mnie, ale czy potrafię przynajmniej Mu zaufać? Czy jestem gotowa przyjąć Jego Wolę? Czy pamiętam, że jest Dobrem Nieskończonym i Źródłem Nieogarnionej Miłości, która pragnie tylko mojego dobra i szczęścia? Czy zaufam Mu i pójdę z Nim przez życie, bo jest Drogą, Prawdą, Życiem i Zmartwychwstaniem? Jaką decyzję podejmę rozpoczynając kolejny dzień mojego życia, być może ostatni?
W miarę dorastania mój obraz Boga się zmieniał, ale wciąż Mu nie ufałam i coraz bardziej się od Niego oddalałam. Już w czasie podjęcia nauki w liceum Bóg przestał być dla mnie osobą i stał się bezosobową energią – nieokreśloną siłą witalną, ożywiającą bierną naturę poddaną prawu przemijania i śmierci. Uważałam wtedy, że życie kończy się w momencie ustania funkcji życiowych. Potem była kojąca nicość, bo razem z ciałem ginie świadomość i zdolność do odczuwania przez nas cierpienia oraz bólu.
Bóg ożył w mojej świadomości dopiero po pewnym zaskakującym wydarzeniu, w którym doświadczyłam Jego obecności, a było to zaledwie przed kilku laty. Stanął wówczas przede mną jako Osoba i otulił mnie niewyobrażalną wręcz Miłością, która ogarnia każdego człowieka i przenika cały Wszechświat. To był moment zwrotny w moim życiu i stał się początkiem procesu Nawrócenia, który wciąż trwa. Szkaplerz karmelitański jest tylko jednym z elementów tego procesu, który przemienia moje serce (sferę emocji), mój umysł (sferę intelektu) i moje ciało (sferę czynu).
Spotkanie z Bogiem było wstrząsające. Momentalnie wiedziałam, że stoi przede mną Bóg. Okazał się zupełnie inny niż Go sobie wyobrażałam na podstawie różnych opowieści i przedstawień. Tak mnie zachwycił Sobą i tak mocno poruszył moje serce, że bez wahania oddałam Mu siebie i swoje życie. Po raz pierwszy w życiu komuś tak bezgranicznie zaufałam. Od tamtego czasu wiem, że ON mnie od zawsze kochał - zanim się jeszcze narodziłam - i nigdy mnie nie zawiedzie ani nie porzuci.
Najsłabszym ogniwem nawiązanej z Nim relacji (Przyjaźni człowieka z Bogiem) jestem ja sama, gdyż jestem podatna na zwątpienia i zniechęcenie a moja zdolność miłowania jest bardzo wątła. Nam tylko zdarza się kochać. Bóg w Swojej miłości do nas nigdy nie ustaje. Objawia się jako SŁOWO. Jest niezawodny, niezmienny i stały w Swych uczuciach. Gdy kocha, to kocha do końca, aż po krzyk Krzyża. Istnieje odwiecznie i JEST wszechobecny. Jest z nami zawsze. To "w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy." Dz 17, 28 To On podtrzymuje w nas Życie i przeprowadza z tego świata do Życia Wiecznego: „Ja jestem bramą owiec. (...) Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony (...)” J 10, 7-9. KOCHA nas bardziej niż matka własne niemowlę, a udowodnił to ofiarowując za nas Życie Swojego Syna. Pragnie nas mieć blisko Siebie w Swoim Królestwie...
Czyż może być większy i bardziej przekonujący dowód jak Krzyż, na którym zawisł Chrystus i Krew, którą za nas przelał? Ja mam opory, żeby ofiarować Bogu swoje marzenia, bliskich i zdrowie, a On ofiarowuje się cały dla mnie w Jezusie Chrystusie i dał się opluć i podeptać przez świat. Nie potrafię tak mocno kochać Boga jak On ukochał mnie, ale czy potrafię przynajmniej Mu zaufać? Czy jestem gotowa przyjąć Jego Wolę? Czy pamiętam, że jest Dobrem Nieskończonym i Źródłem Nieogarnionej Miłości, która pragnie tylko mojego dobra i szczęścia? Czy zaufam Mu i pójdę z Nim przez życie, bo jest Drogą, Prawdą, Życiem i Zmartwychwstaniem? Jaką decyzję podejmę rozpoczynając kolejny dzień mojego życia, być może ostatni?